poniedziałek, 29 lipca 2013

Len gryzie się z fioletem

Tak uważa mój fotograficzny sprzęt, ale ja bynajmniej! Len gryzie się tylko ze stylonem i ortalionem :)))
Niestety, dla mojego aparatu oddać w sposób niekłamany odcienie fioletu na lnianym tle to zadanie nader karkołomne! Musi więc być, jak jest, a zapewniam, że w rzeczywistości jest dużo, dużo lepiej! Bardziej fioletowo niż niebiesko! Wiem, że mogę liczyć na Waszą wyobraźnię, więc dodajcie do tych niebieskości kropelkę różu, a otrzymacie to, co być powinno :)
Zajawka lawendowego hafciku z drobnymi krzyżyczkami i półkrzyżyczkami :):


A teraz obiecane fotki skarbów, jakie otrzymałam od Edy, o czym już Wam donosiłam w ostatnim wpisie :)
Oto, co przygotowała dla mnie ta wspaniała Kobieta o złotym sercu.
Część edukacyjno - przydasiowa:


I część uczyniona Jej zdolnymi i pracowitymi rączkami:


Moja pierwsza materiałowa zakładka! Te, które dotąd robiłam, oddałam Córci w użytkowanie :)
Zobaczcie, jak cudnie przyozdobiona hafcikiem :)
Bobinka na koronkę - znów moja pierwsza! Jak dotąd ani sama takich nie wykonałam, ani nie otrzymałam w upominku :)
Do tego wszystkiego cudny ptaszek, zawieszka - minirameczka z serduszkiem i sympatyczna karteczka z życzeniami imieninowymi :)
Edytko, DZIĘKUJĘ!!!
Jestem Twoją wdzięczną dłużniczką, kochana :)
Witam z radością nowych Obserwatorów, którzy zechcieli zatrzymać się u mnie na dłużej :) Jeszcze jedna Duszyczka i będą dwie setki! To bardzo, bardzo cieszy :)
Zmykam już sprzed laptopa, bo za gorąco i mnie, i temu biedakowi :)
Dobrego tygodnia z miłym deszczykiem, ożywczym wiatrem i kojącym chłodem!
Pa pa

piątek, 26 lipca 2013

Pokonałam konia

Zmęczyłam znaczy się. Wreszcie!!!
W jakim tempie powstawał, wiecie. Cóż, czasem tak bywa, że to, co na początku wydaje się pesteczką, w trakcie pracy okazuje się mozolną wędrówką pod górkę. Tak było w tym przypadku. Niby mały schemacik, ale sporo kolorów, mnóstwo ćwierćkrzyżyków i konturów. Wystarczy się przyjrzeć tym fragmentom:
                                      
Takich miejsc było wiele. Wstyd mi strasznie, bo na zakładkę czekała Margo i Jej Wnuczka Iga - miłośniczka koni i hippiki. No ale już wysłałam i teraz tylko pozostaje mi mieć nadzieję, że Fantasy Rider przypadnie do gustu.
Tu przód przed zszyciem:


A tu już gotowa (przód i tył) :


Pomiędzy obie warstwy jak zwykle wprasowałam gruby sztywnik.
Zakładka była częścią wymianki, jaką urządziłyśmy sobie z Margo, o czym pisałam wcześniej
W nagrodę po zakończonej pracy zafundowałam sobie mały relaks i wybrałam się do ogrodów moich Przyjaciół. Oczywiście z aparatem fotograficznym!.
Było o malwach, teraz będzie o lawendzie. Kto uważnie przyjrzał się zakładce, również na niej dostrzegł, że dziewczyna na koniu ma sukienkę w tym właśnie kolorze :)
Dość, ględzenia. Zapraszam do ogrodów:


















Na zdjęcia załapały się nie tylko motyle i trzmiele, ale też moje dwie pary kolczyków frywolitkowych :)
















Domyślacie się pewnie, czemu pokazałam głównie lawendę...
Czas brać się do roboty w tym temacie.
Jestem w pełnej gotowości :)


Wczoraj późnym popołudniem odebrałam z poczty paczuszkę od Edytki z pięknymi upominkami i życzeniami imieninowymi! Dziś nie miałam możliwości zrobić fotek, więc pochwalę się, co dostałam od tej wspaniałej Dziewczyny dopiero za jakiś czas. Edytko, tymczasem bardzo Ci dziękuję! Sprawiłaś mi wielką radość!
Niniejszym ogłaszam niewielką przerwę w blogowaniu, jako że wybieram się na wieś do Rodziny ::)
NARESZCIE!!!
A Wam wszystkim życzę pięknego lata, miłego wypoczynku i mnóstwa wakacyjnych wrażeń, również robótkowych. I tylko pozytywnych :)
Dziękuję, że tu jesteście :)
Pozdrawiam lawendowo ::)))
Wasza Chranna

piątek, 19 lipca 2013

W żółwim tempie

W żółwim tempie to za mało powiedziane. Jak żółw emeryt -brat ślimaka - tak ja pracuję nad pewną zakładką do książki dla młodej miłośniczki koni. Już nie tak dużo zostało, ale jak na zakładkę, kolorów muliny bardzo dużo, więc co chwilę zmiana nitki:


Zmuszam się do stawiania choć kilku krzyżyków dziennie, bo już mnie najzwyczajniej wstyd. Ale ciągle jakieś przeszkody, coś mnie dopada ni z tego ni z owego. Ot, starość, nie radość. Od trzech dni żołądek tak dokucza, że głównie zalegam w łóżku : ( Momentami jest lepiej, ale za chwilę ból wraca. Mam nadzieję, że jutro rano będzie już ok, bo tyle ciekawych rzeczy jest do zrobienia, no i chciałabym wreszcie wyjechać na wieś, gdzie co roku cudownie ładuję swój akumulator dzięki kochanej, nadzwyczajnej Cioci Alicji i w kontakcie z naturą :)
Dziękuję Wam, moje Kochane, za tyle komentarzy pod ostatnim postem! Nareszcie otrzymuję je na poczcie! Nie sądziłam, że stare makatki wywołają taki odzew :)
Edytka zapytała, skąd miałam wzorek na bieżnik z granatowym haftem dla Mamy. Pojęcia nie mam, skąd. Ale wiem, że nie było schematu, bo odrysowywałam na papierze milimetrowym, chyba ze zdjęcia... Jedna milimetrowa kratka oznaczała jedną nitkę lnu.
Szmat czasu upłynął i na prawdę nie potrafię sobie przypomnieć źródła. Ale byłam ciekawa, czy zachował się wzór w moich szpargałach, poszukałam i... znalazłam! Teraz mam dowód na to, jak to człek się trudził, żeby coś takiego mogło powstać :)))
Edytko, specjalnie dla Ciebie :)))


A skoro już od jakiegoś czasu wieje u mnie starzyzną, to zrobimy na koniec wietrzysko i umieścimy jeszcze dwa relikty.

1. Wzorek pomarańczy "odkalkowany" (haft płaski cieniowany, który się niestety nie zachował):


Nienaturalnie odwrócony, bo w takim układzie zapisałam kolory muliny na podstawie obrazka :)))
Tak, tak! Schematów, opisów, numerów i instrukcji wtedy nie było!

2. Wzorek haftu richelieu również przeniesiony na kalkę techniczną. Między ten wzór a tkaninę wkładało się     fioletową kalkę i rysowało długopisem po liniach. Nie wiem, jak to jest teraz, bo okrutnie dawno nie             haftowałam ta techniką, ale podejrzewam, że są jakies ołówki, które pod wpływem temperatury żelazka odbijają się na tkaninie...


Na razie koniec ze starociami! Mam nadzieję, że nie zanudziłam na śmierć.
Wspaniałego weekendu dla wszystkich!
Buziaki!

czwartek, 18 lipca 2013

Gdzie miłość i zgoda panuje...

... tam szczęście gniazdko buduje.
W poprzednim poście pokazałam moje hafciki z przeszłości. Dziś wspomnień ciąg dalszy. Będzie o...
KUCHARKACH! W stronach, skąd pochodzę, tak określano rodzaj makatek wieszanych najczęściej w kuchni, czasem w ganku. Gotowe nadruki na cienkim, białym płótnie kupowało się na targu i haftowało po liniach. Sama też takie popełniłam jako dziecko, ale oczywiście przepadły gdzieś bez wieści :)))
W moim skarbcu mam trzy takie "kuchareczki" baaaaardzo leciwe, o wiele starsze ode mnie.
Wszystkie cenne, ale jedna najcenniejsza:

Haftowała ją jedna z sióstr mojej Babci - Waleria lub Monika. Przypuszczam, że jednak Ciocia Monika, bo jest na niej imię mojej Mamy (Halina), a Ciocia była Jej chrzestną matką. Powstała, kiedy moja Mamusia była małą dziewczynką, jak ta z obrazka. Makatka ma więc około 70 lat :)


W dzieciństwie tę właśnie makatkę najbardziej lubiłam :) Jest na niej wszystko, czego małym dziewczynkom w tamtych czasach trzeba było do szczęścia: piłeczka, Mruczek, kwiatuszki i baśniowe krasnale!
Zawsze była czyściutka i wykrochmalona "na blachę".
Tak jest do dziś :)

Czy oczy Hali nie są zabójcze, a usteczka słodkie?!
Mamusia miała cudne oczy! Duże, zielone...błyszczące... roześmiane... serdeczne i kochające...






 Częstym motywem makatek były gołąbki, symbol miłości i pokoju :)





A w ganku lub sieni wisiały makatki powitalne w ojczystym języku, nie jakieś tam: łelkamy :)))

Kocham tę szczerą prostotę wyrażoną haftem. Wyobrażam sobie moją Babcię i Ciocie pochylone nad płótnem z igłą w pracowitych dłoniach nieznających bezczynności,. Przy lampie naftowej... W długie, zimowe wieczory...
Te moje skarby znalazłam na strychu mojej Cioci ubiegłego lata. Są w idealnym stanie. Przez moment pojawiła się myśl, żeby podarować im drugie życie: powycinać poszczególne motywy i wykorzystać jako aplikacje, ale nie mam odwagi... Bo przecież wartość ma nie tylko motyw, ale i przedmiot! Z drugiej strony żal, że tak leżą bez życia, gdzieś w ukryciu.
Niemodne relikty przeszłości...
A jakie jest Wasze zdanie?

wtorek, 16 lipca 2013

Gnieciuchy z szuflady

Bo nieuprasowane, nieposkładane, ugniecione ciasno w worku spoczywały na dnie szuflady, aż nie wpadły mi w ręce przy okazji porządków..No i postanowiłam je pokazać światu nie tyle z powodu estetycznego waloru, ile z uciechy, jaką mi sprawiły, sentymentu, a w dwóch przypadkach silnego wzruszenia.
Mowa o moich pierwszych hafciarskich poczynaniach.
A zaczęło się od haftów mojej Cioci, która z pasją oddawała się temu zajęciu. Niestety, zdołałam ocalić tylko jedną Jej serwetkę i jest dla mnie cenną pamiątką:


Haftowana jedną nitką jakiejś dostępnej wtedy muliny czy też jedwabiu na cieniutkim płótnie :)
To od niej odrysowywałam z zapałem pierwsze wzorki haftu płaskiego na sztywnej kalce technicznej (pergaminie) i nieudolnie próbowałam Ją naśladować. Moje hafty wykonywałam na lnianych ściereczkach lub lnie z metra, dwiema lub trzema nitkami polskiej muliny Ariadna i, jeśli się nie mylę, kolory nie były wtedy znakowane liczbami. Chodziłam do szkoły podstawowej, a miało to miejsce ponad czterdzieści lat temu!!!
Z tamtego czasu zachowały się tylko dwie moje prace:



Potem zaczęłam gromadzić wzorki z różnych źródeł, a zwłaszcza z "Anny" - dodatku do "Burdy". Haftowałam motywy kwiatowe na serwetkach, kuchenne fartuszki dla Mamy, zapłotki, żabki i inne dziwadła na chińskich trykotowych bluzeczkach dla siebie i koleżanek ze studiów. Zachowały się do dziś tylko trzy serwetki (każda z innym kolorem wiodącym), na których jest połączenie haftu płaskiego i krzyżykowego. To był wzór z tych, co to MUSZĘ ZARAZ! NATYCHMIAST! BO PIĘKNY I NIEBANALNY haft lagarterski (ludowy, hiszpański) Te geometryczne wzory to wpływ kultury Maurów. Haftuje się je ściegiem atłaskowym okolonym kontrastującą fastrygą, zwaną też dwustronnym ściegiem przed igłą  (u mnie jest to kolor brązowy) W późniejszych czasach do tego haftu wprowadzono też ścieg krzyżykowy. Tu widoczne jest właśnie takie połączenie:


Potem przeważały krzyżyki:


Przyszedł czas na bieżniki. W domach królowały wtedy ławy :)))


Ten bieżnik poniżej wyhaftowałam w prezencie gwiazdkowym pod choinkę mojej Mamie... Przebił wszystkie inne :) Mamusia bardzo go sobie ceniła, wyjmowała i kładła na ławę tylko "od wielkich dzwonów"... Niestety, jedenaście lat temu wrócił do mnie... ale ja nigdy go nie rozkładam. Może kiedyś... Na razie serce pęka z żalu...





Mamo, wierzę, że jakimś nieznanym nam zmysłem czujesz to wszystko, o czym teraz myślę i piszę.
To zdjęcie dla Ciebie... Choć pewnie nie takie cuda i nie takich rzemieślników dane Ci jest teraz podziwiać. I z Artystą największym obcować!



I wreszcie gnieciuch, co najgłębiej w szufladzie spoczywał i z którym już chyba wiem, co zrobię - wytnę motyw i z obrusu powstanie szeroki ozdobny pas na stół. Bo teraz nijak nie pasuje rozmiarem. Gdy będzie gotowy, pokażę raz jeszcze, wyprasowany ;) W końcu żal, żeby czterdzieści z okładem wyhaftowanych mulin leżało bezużytecznie w szafie, prawda?
To haft z Asyżu (punto d'Asisi):




Potem był haft richelieu, mereżki, różniste ściegi supełkowe, łańcuszkowe, haft aplikowany i najrozmaitsze poczynania. Wszystko gdzieś porozdawane, powyrzucane, bo sprane i brzydkie...
Przyszedł tez czas całkowitego odejścia od robótek, bo pasją największą stał się teatr, górskie wędrówki, wychowywanie Córki i praca zawodowa. Wstyd się przyznać, ale w tym okresie powstało zaledwie kilka prac szydełkowych: jakieś serwety, zazdrostki, lambrekin i firanka, drobne prezenty dla Teściowej. No i po wielu latach z lubością wróciłam do swojej dawnej miłości, bo ponoć ta nigdy nie rdzewieje. Mam nadzieję wytrwać w w moim zauroczeniu nitką jako tworzywem dającym nieograniczone możliwości różnych twórczych działań, dopóki Bóg będzie łaskaw pozwolić :)
Wdzięcznie dziękuję wszystkim, którzy zechcieli wytrwać do końca tej podróży w czasie :)
Ściskam Was mocno za słowa otuchy pod poprzednim postem :)
Buziaki!!!