poniedziałek, 27 czerwca 2016

Dzikie jest piękne

Witajcie :)
Dziś zacznę od pochwalenia się otrzymanym wyróżnieniem za metryczkę zgłoszoną na wyzwanie Od A do Z . 
W nagrodę otrzymałam banerek. Trochę szkoda, że bez mojego nicku lub nazwy bloga. Ale cieszy mnie, że moja praca zyskała uznanie :)
A teraz przechodzę do rzeczy zasadniczej tego postu. Jest nią zapowiadana od jakiegoś czasu dzika różyczka. Szukałam długo jej wzoru. Bo gdy rok temu z wąsem zobaczyłam ją na stronie Faby Reilly, to się w niej z miejsca zakochałam. Niestety, moje poszukiwania spełzły na niczym. W sukurs przyszła mi dopiero Hanulek.  To dzięki Niej mogę się dziś dziko cieszyć dziką różą :) 
Dziękuję!
No to czas na zdjęcia.
Najpierw w trakcie pracy:







Już gotowy kwadracik, ale jeszcze bez koralików:


I skończony:




Haftowałam oczywiście nićmi DMC na tkaninie porównywalnej z belfastem, ale troszeczkę gęstszej i mięsistej. Niestety, nie pamiętam jej nazwy, a szkoda, bo bardziej mi odpowiada, niż osławiony belfast.
A teraz duuuuuuuuużo zbliżeń...
























A skoro jest kwadracik, to nie może być inaczej - jest i biscornu :)
Ale nie takie, jak u autorki. Ja zrezygnowałam z wyhaftowania części spodniej i zastąpiłam ją zielonym lnem, tak jak przy moim poprzednim igielniku. Myślę, że tak jest praktyczniej.
Moja wersja:





Jak widać, szew pokryłam frywolitkowym sznureczkiem, zwanym paprotkowym, nawiązując tym samym do czerwcowej  Nocy Kupały. 
Moją dziką różę z leśnych ostępów postanowiłam zgłosić w wyzwaniu SZUFLADY



W środku igielnika umieściłam uplecioną różyczkę. Sznureczek i koraliki przyszywałam nitką poliamidową i była to niezła zabawa :D
Niteczka jest oczywiście dużo sztywniejsza, śliska i cieniutka jak włosek. Za to z efektu jestem bardzo zadowolona ;)















Ze zdjęć plenerowych przyniosłam do domu troszkę płatków róży :)







Mam nadzieję, że jakoś wytrzymaliście tę moją zdjęciową inwazję. Blog W związku... z nitką powoli staje się bardziej fotograficzny niż robótkowy :D Kocham i jedno, i drugie, ale jeśli Was to irytuje, PROSZĘ, napiszcie szczerze, a ja postaram się zmienić te moje związkowe nawyki. To przecież dla Was prowadzę mój blog i Waszym preferencjom chcę wychodzić naprzeciw :)

Pozdrawiam Was bardzo, bardzo cieplutko, dziękuję za każde, nawet najmniejsze słówko i ogłaszam małą przerwę. Czas zająć się zaległymi sprawami, które już dłużej nie pozwalają na siebie czekać!
Pa

środa, 22 czerwca 2016

Najważniejsze, żeby się wciąć

To będzie cięty post! Ale zanim... to najpierw będzie o niteczkach, które wyjęłam z koperty. 
Cudne są!
Przyfrunęły do mnie z "Mglistego Snu"
Od Joanny.
Za odgadnięcie, co zmieniło się zimą w Jej zjawiskowej pracowni :)
Od dawna podziwiam wszystko, co tworzy Joanna z wielkim smakiem, wyczuciem i spójnym stylem. A pracownia...? Cóż, trwam w zachwycie!
 :)
Niteczki dostałam takie:



Ogromnie mnie ucieszyły i sercem wdzięcznym dziękuję, Joasiu :)

Teraz będzie o tym, co tytuł głosi i co mnie oraz nożyczkom służy. A służy nam nowa mata samoregenerująca do cięcia, prostokątna, bardzo czytelna i stabilna linijka, przyrząd M. Stewart do wycinania różnej wielkości kółek i obręczy (od 2,54 cm do do 14,92 cm średnicy) z papieru i ostrzarka Fiskars do nożyczek, którą skutecznie naostrzyłam już wszystkie, jakie mam w domu. Jestem bardzo zadowolona z tych zakupionych ostatnio rzeczy :)




Oryginalna nazwa przyrządu do wycinania kółek (zdjęcie niżej) to circle cutter.
Na tym filmiku można zobaczyć, jak się go używa. Jest doskonały na przykład do wycinania kółek, które tworzyć mają okienko w środku kartoniku. Nożyczkami nie wychodziło to tak idealnie, jak przy użyciu tego "cyrkla". 



Jak pewnie zauważyli moi drodzy Czytelnicy, nieczęsto pokazuję na blogu swoje zakupy, ale pomyślałam sobie, że może kogoś coś z tych nowych nabytków zainteresuje, bo przecież temat precyzyjnego cięcia i wygody w naszych działaniach jest niezwykle istotny ;)
Czy stosujecie w swojej pracy te przyrządy? Jeśli tak, to jak je oceniacie? Bardzo jestem ciekawa Waszej opinii :)

Jeśli chodzi o robótki, to, jako się uprzednio rzekło, dłubię sobie powolutku moją dziką różę...





Widać, że nie będzie to nic wielkiego, ale mam nadzieję, że się spodoba. Mnie już bardzo cieszy, bo było w planach od dość dawna :)
Serdecznie dziękuję za ciepłe przyjęcie mojej poziomkowej metryczki i podziwiam Was, że cierpliwie wytrzymujecie tę lawinę zdjęć, jaka na Was spada, gdy wreszcie uda mi się coś skończyć i zaprezentować :)))
Trzymajcie się i uważajcie na nadchodzącą falę upałów!
Wasza Chranna

piątek, 17 czerwca 2016

Panna Hanna Myszkówna... herbu dojrzała poziomka...

Miałyście rację z tą dziką różą. Bo ona  w rzeczy samej haftuje się ;) Z wielką radością, bo to motyw ulubiony.
Dziś jednak przychodzę do Was z kolejną metryczką. W stylu poprzedniej, ale tym razem dla dziewczynki. Hanusia ma przyjść na ten świat z początkiem lipca, dlatego na razie przygotowałam dla niej garsteczkę poziomek i poziomkowy bukiecik. Datę wyhaftuje się później :)



Metryczka bardzo mi się podoba. Tym razem haftowałam ją na białym belfaście, oczywiście nitkami DMC.


Uwaga!
Zwykle jest u mnie dużo zdjęć, ale tym razem będzie jeszcze więcej niż zwykle :D No bo powiedzcie sami, czy to moja wina, że detali wartych uwagi jest tu tak wiele? Poziomki, kłosy, dzwoneczki, listeczki, gałązki, biedronka, motylek, bukiecik, spódniczka, poszczególne części myszki, koraliki... no zawrotu głowy można dostać :)))
No więc najpierw proces:


Całość wygląda tak:


I duuużo zbliżeń:









Tu już metryczka w oprawie, identycznej jak ta poprzednia - dla Jana Teodora :)











Oczywiście był też plener - w ogrodzie u mojej Przyjaciółki i przyszłej, szczęśliwej Babci :)





Na zdjęciu poniżej kolory są najbliższe prawdzie, choć to, rzecz jasna, kwestia padającego światła:


Tę pracę, podobnie jak poprzednią, zgłaszam na wyzwanie



Mam nadzieję, że przekonałam Was do tej wersji metryczki :)
Pozdrawiam serdecznie i życzę pięknego weekendu :)
Ja zmykam do mojej dzikiej róży :)
Paaaaa!