środa, 7 grudnia 2011

"Pocałował w czółko i chodu"

Boże NarodzenieRomcia usiadła na łóżeczku i pomyślała, że chce się jej pić. Potem ziewnęła i nagle zelektryzowało ją przypomnienie, że dziś w nocy miał przyjść Mikołaj... Wyskoczyła z pościeli i rzuciła się do ustawionych rzędem bucików. Przyszedł! Przyszedł! W pierwszym buciku wymacała ziemniaka. No, tak, poczciwy starzec zawsze zostawiał kilka ziemniaków. Rodzice twierdzili, że to kara za niegrzeczność, ale Romcia miała swoje zdanie na ten temat: Mikołaj po prostu zapewniał dzieciom podstawowe produkty spożywcze.. Romcia nie zdziwiłaby się, gdyby w którymś buciku znalazła kotlet schabowy lub pół kostki masła. Następne buciki zawierały już szeleszczące paczuszki z cukierkami, a w kaloszu był nawet batonik. Romcia łakomie wpakowała go sobie w usta i pociągnęła brata za zimną nogę.
- Ty, wstawaj! Mikołaj był! - wybełkotała.
Tomcio poderwał się nerwowo, zapalił nocną lampkę i trąc oczy runął ku bucikom.
- Dostałem długopis!!! - zaskowyczał, pstrykając przyciskiem kosztownego, trójkolorowego przyrządu.
- O, balon, Roma, zobacz, balon! - poczęli dmuchać w wiotki balonik, napełniając go przy okazji okruchami ciasteczek i papką czekoladową.
    Za regałem obudzili się rodzice. Otulając się kołdrą i wstrzymując oddech, wychylili się z łóżka tak silnie, że dojrzeli uroczą, ciepłą scenkę w kąciku swoich dzieci: okropnie podekscytowane Mamerciątka siedziały w piżamach na podłodze, rozrzuciwszy wokół różowe bibułki i papierki, opychały się słodyczami i bawiły się wszystkimi zabawkami, jakie znalazły w butach.
    Romcię zainteresowało właśnie, jakim sposobem Mikołaj dostaje się do pokoju.
- On wlatuje przez okno - rzekł z przekonaniem pierwszoklasista Tomcio. - Przez lufcik. On jest malutki i wesoły. Wlatuje i wkłada. Potem całuje nas w czółko i chodu. Ciekawe, czy był u Kłamczuchy.
- On dorosłym nie daje - z pewnym triumfem w głosie skonstatowała Romcia.
- Nie daje.
- Mamusi mógłby dać.
- Tatusiowi też by mógł.
- No. A nie dał?
- Chodź, zobaczymy.
    Mamertowie padli jednocześnie na wznak i zamknęli oczy, pozorując głęboki sen. Dwie małe figurki przyczołgały się cichutko do tapczanu. Dało się słyszeć macanie po podłodze i szuranie Mamertowych pantofli.
- Tata nic nie dostał - szeptał Tomcio
Romcia penetrowała pantofle Tosi.
_ Tu też nic nie ma - szepnęła.
- Ćśś! Bo się obudzą! - Popełzli do kącika, gdzie odbyli naradę, w ich przekonaniu cichą i tajemniczą.
- Będzie im smutno, jak się obudzą - szepnął Tomcio.
- Biedni - wtórowała mu siostrzyczka.
- Ja im coś dam. Może długopis? - rzekł Tomcio z poświęceniem, które doprowadziło ofiarodawczynię długopisu do łez wzruszenia. [...]
- Długopisy to oni już mają - powiedziała Romcia. - A cukierków nie jedzą.
- A jednak czegoś nie mają. Wiesz, czego nie mają?
- Pieniędzy - trafiła Romcia w dziesiątkę.
_ Właśnie. Damy im trochę.
- Ze skarbonki?
- No.
    Otworzyli kluczykiem swoje skarbonki i wysypali brzęczący łup na podłogę. Rodzice musieliby być głusi i pozbawieni systemu nerwowego, gdyby się mieli w tej sytuacji nie obudzić. A jednak leżeli jak martwi, bojąc się poruszyć choćby powieką, by nie utracić ani słowa z interesującego ich dialogu.
- To za mało - mruknął Tomcio.
- Ja już nie mam pieniążków.
- Ani ja.
- Weźmy z kuchni, z szuflady. Tam są takie papierowe.
- Dobra. Nałożymy im pełne buty. Ale się ucieszą!
- No! Biedni...
    Nawet przez zamknięte powieki Mamertowie odczuli ciepło dziecięcych spojrzeń. Leżeli, udając głęboki sen, a Tomcio i Romcia stali nad nimi, popatrując z rozczuleniem na uśpionych rodzicieli.
- Tata już jest stary - szepnęła Romcia.
- Mama też - wzruszył się Tomcio.
- Pewno niedługo umrą. W ogóle wszyscy umrą - podzieliła się Romcia z bratem niedawno nabytą mądrością. Jej głos był pogodny i rzeczowy.
- Będzie mi smutno, jak umrą. Nigdy ich nie zapomnę - obiecał Tomcio i jednym ciągiem dodał: - Próbowałaś tych landrynek?
- Kwaśne. Ty, a co będzie, jak wszyscy umrą? Nie będzie wcale ludzi?
- Głupia. Nowi się urodzą. Wiesz jak.
- Wiem. Dziadziuś niedługo będzie miał dziecko. Ma taki duży brzuch.
- Oj, Roma, jakaś ty dziecinna.
- Urodzi takiego malutkiego dziadziusia, hihi. W okularkach.
- Uch. Choć do kuchni, wariatko.
    Po małej chwilce plaskanie bosych stópek oddaliło się i zabrzmiało w kuchni.
- Ile masz w tej szufladzie, nieboszczko? - szepnął Mamert do żony kątem ust, nie otwierając oczu ani nie zmieniając pozycji.
- Dwie setki. Cicho, idą!
    Szuranie w okolicy pantofli.
- Każdemu po jednym, każdemu po jednym - napominał Tomcio. - I teraz trochę tych drobnych.
- Mało tego - stwierdziła Romcia.
- Może byśmy wzięli więcej od cioci Lili? Ona trzyma pieniążki w szafie, pod prześcieradłami.
    Mamert jęknął mimo woli i udał, że stało się to we śnie. Spłoszone tym odgłosem dzieci pognały do łóżeczek.
- Teraz zgaśmy światło i udawajmy, że śpimy - pouczył Romcię brat. - Jak się obudzą, to powinni pomyśleć, że był Mikołaj.
- No, to gaś. A kiedy oni wstaną?
- Niedługo. Tata idzie do pracy.
    Pstryknięcie. 
    Światło zgasło.
- Tata dużo krzyczy, ale jest kochany - oznajmiła Romcia w ciemnościach i zapadła cisza.
    Upłynęło pięć minut.
- Śpią i śpią - mruknął Tomcio ze zniecierpliwieniem.
- Ja ich zawołam.
- Spokój, smarkulo - rzekł Tomcio i z premedytacją rąbnął sabotem w poręcz łóżka.
- Cóż to, ach, cóż to?! - wykrzyknęła Tosia scenicznym sopranem. - Słyszę jakiś hałas!
- To pewnie z ulicy - włączył się Mamert. - Cicho, bo obudzisz nasze kochane dzieci.
- Ciekawe - powiedziała Tosia - czy był u nich Święty Mikołaj?
- Na pewno. Były przecież grzeczne... w miarę. Szkoda, że do nas nie przyszedł.
- O, tak, to smutne.
- Zapal lampkę - rzekł Mamert z namaszczeniem. - Nie mogę znaleźć pantofli.
    Zza szafy dobiegło stłumione stęknięcie, jakby ktoś komuś siłą wtłaczał w gardło wybuch radości. Tosia też musiała stłumić chichot, przyciskając usta ręką. Zapaliła światło.
- Ciekawe - przemówiła. - Moich też nie widać.
- O, tu są! - krzyknął Mamert. - Żono, spójrz! Był u mnie!
- U mnie też! - zawtórowała Tosia. - A co ci przyniósł?
    Szamotanina i łomot za szafą.
- Pieniążki! Pieniążki! - rozległ się przenikliwy głosik Romci, która, niestety, nie wytrzymała ciśnienia tajemnicy.
    A w chwilę później wszyscy razem kotłowali się na tapczanie, śmiejąc się, ściskając i całując wzajemnie, i budząc o bladym świcie śpiącą za ścianą ciotkę Lilę.
Fragment książki "Kłamczucha"
Małgorzata Musierowicz


U Nas był. Cichaczem, w nocy pękaty wór zostawił, w czółko pocałował i chodu!
A u Was był?
Co przyniósł?

11 komentarzy:

  1. Bardzo uroczy fragment książki !A u mnie Mikołaj był, pękatego wora nie przyniósł,ale to,że był i coś zostawił można porównać z ciepłym klimatem przytoczonego wyżej fragmentu.Tak jest od lat.Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. O ho, ho, ho!! Musiałaś być bardzo grzeczna w tym roku :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za przypomnienie "Kłamczuchy", uśmiałam się do łez:)))
    Mój Mikołaj chyba zabłądził, bo nawet ziemniaka nie zostawił;((

    OdpowiedzUsuń
  4. najlepszy fragment: "Dziadziuś niedługo będzie miał dziecko. Ma taki duży brzuch." :D uśmiałam się :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham "Jeżycjadę" zawsze i wszędzie!!!!A co tam w tym woreczku??????????????Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jaki piękny wór..pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. :) Małgorzata Musierowicz to moja ulubiona pisarka z dzieciństwa. Czytałam jej książki z zapartym tchem i nie chciałam żadnych innych :) Pięknie napisane i bardzo rozbudzają wyobraźnię :) No a u Was Mikołaj to bardzo hojnie obdarował wszystkich bo wór ogromny. Same grzeczne dzieci :)) Pozdrawiam serdecznie i zagnieżdżę się tutaj na dłużej jeżeli można :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękujemy za przypomnienie książki z dzieciństwa! Wór imponujący:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytałam jednym tchem :) piękne ...a jaki pękaty i cudowny woreczek u Was :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękna opowieść :) Uśmiałam się z tego dzidziusia w okularkach ;) Wór mikołajowy uroczy.
    I uprzejmie donoszę - dzwoneczki wyślę jedne i drugie, a zawieszkę spróbujmy ze sznureczka :)* Na marginesie - ależ one duże! Jak położyłaś tą sówkę na ręce, to dopiero widać, jaka ona duża :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Hi hi ;-) Również przeczytałam jednym tchem ;-)Worek sporych rozmiarów ;-) Na pewno prezent zasłużony ;-)
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję serdecznie za poświęcony czas i cenny komentarz. Zapraszam znów :)