Witajcie w letni, lipcowy, cudny czas :-)
Dziś nie będzie spektakularnie, nie będzie też jakoś specjalnie odkrywczo czy zaskakująco, bo u mnie jak zwykle królują krzyżyczki :-)
Cóż, wciąż jeszcze mi się nie znudziło to xxx-owanie i szansy nie ma na zmianę ;-)
A co u mnie w tym temacie?
Dość dawno już pisałam, że ukończyłam Madame Symphonię i już miesiąc czekam na jej oprawienie u ramiarza. Tak to jest, jak się nie chciało poszukać odpowiedniej ramki i samej zabrać się do dzieła.
Jutro mam zamiar wybrać się tam i zapytać, co dzieje się z tym moim obrazkiem, bo na sesję mam pomysł, a wciąż obiektu do sfotografowania brak ;-(
Tymczasem zdążyłam już ukończyć niedźwiedzia barda w szarościach.
Nazwałam go sobie: OPIEŃKO, jako że posadził swe jestestwo na pniaku :-)
Choć jest już gotowy, to z prezentacją końcowego efektu chcę poczekać, aż praca będzie oprawiona, a że motyw jest zimowy, to i sesję na zimę planuję. A dziś tylko zajawka stanu, jaki miał miejsce z końcem czerwca:
Leśny bard, otulony w ciepły - udziergany z pewnością przez panią misiową - szalik, oddaje się swej muzycznej pasji, nie bacząc na padający śnieg... I ten właśnie śnieżek w hafcie daje się we znaki. Zastanawiałam się, czy w ogóle go wyszywać, bo sam efekt "graficzny" mi się podoba, a śnieg wydawał mi się tu zbędny. W końcu od czego mamy wyobraźnię...?! Wyhaftowałam jednak, po czym myślałam, żeby go usunąć przed oprawą. Ale w konsultacjach zasugerowano mi, żeby zostawić, bo wzbogaca odbiór. A ponieważ liczę się bardzo z opinią mojego Konsultanta, stanęło na zimowej, śnieżnej scenerii :-)
Gdy pokażę oprawiony obrazek, ocenicie sami, jak wyszło.
A co teraz u mnie się dzieje?
Kto mnie zna, ten wie, że ja nigdy nie planuję niczego ściśle według ustalonej listy. Zawsze daję się ponieść nastrojom i działam spontanicznie. Długo pozostawało w zamyśle wyobrażenie twarzy Jezusa na podstawie Całunu Turyńskiego. Bo nie przepadam za większymi pracami, przy których pracuje się długo i mozolnie. Ale bardzo chciałam mieć ten obraz, tę ukochaną Twarz... Zdecydowałam się rozpocząć pracę. I, o dziwo, zdaje mi się, igła sama biega po kanwie!!! Rozpoczęłam pracę 9 lipca i po osiemnastu dniach mam już ponad połowę xxx. A, co ciekawe, jak dotąd żadnej pomyłki, która miałaby skutkować spruciem więcej niż dwu krzyżyków! Przy tym dość wymagającym wzorze, bo miejscami przypomina on kolorowe, niciane confetti, jest to dla mnie zdumiewające...
Po osiemnastu dniach kanwa wygląda tak:
Haftuję bez tamborka, dwiema nitkami muliny DMC na 16 ct. I kiedy wieczorem kładę się spać, nie mogę doczekać się poranka, by móc chwycić za igłę :-))
A co u Was? Jak spędzacie lipcowe dni? Jakieś wojaże? Nowe, rozpoczęte, większe prace?
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za każde miłe słowo i życzę cudownego sierpnia :-)
Chranna