Witajcie, Najmilsi moi :-))
Nareszcie u mnie koniec. Luna zaświeciła pełnym blaskiem i moje Elfy mogły trafić w swoje naturalne środowisko - w leśne ostępy :-)
Po sesję zdjęciową wybrałam się do rodziny na wieś, bo potrzebny był mi choć jeden borowik i sad. A dlaczego sad, wyjaśni klip na końcu posta. O ile na sad zawsze mogę liczyć, to co do grzybów bardzo się przeliczyłam. Prócz kilku kani nie znalazłyśmy ani jednego :-(
Niestety, nie wstrzeliłam się też z pogodą, choć zapowiadano w weekend słońce, ledwie parę bladych promyków zdołałam złapać na fotki. W gęstym lesie mój aparat cierpiał bardzo na niedostatek światła... Nie spacerowałam sama, więc zadanie było utrudnione, bo nie chciałam narażać na zniecierpliwienie kompanii i psa :-)
Kilka ostatnich zdjęć zrobiłam w moim mieście, w magicznym Wiśniowym Sadzie :-)
Haftowało mi się bardzo przyjemnie. Zrezygnowałam z pasa u elfa, bo nie wydawał mi się w tym miejscu potrzebny. Za to nie zrezygnowałam z satynowej muliny i bardzo się cieszę, bo efekt jest taki, jakiego oczekiwałam w tych miejscach.
Pomysł, żeby robala wziąć pod igłę na starcie, był genialny. Oj, dał mi w kość ten robal. Ale wiedząc, że najgorsze mam za sobą, haftowałam dalej z entuzjazmem.
Entuzjazm ten nieco jednak osłabł, gdy pojawiły się kreski w skrzydełkach, bo zalecenie było, żeby je wykonać ściegiem sznureczkowym. Ja postanowiłam z tego ściegu zrezygnować. Wydawał mi się niedelikatny do tych zwiewnych skrzydełek :-)
Czas na zdjęcia... Na duuużo zdjęć... ;-))
Jeszcze kilka detali:
A na zakończenie koniecznie posłuchajcie piosenki "Czas rozpalić piec" z ciepłym dwugłosem Magdy Umer i Janusza Strobla. Zwróćcie, proszę, uwagę na moment 0.41 - 0.49... A to ci niespodzianka!!! ;-)))
Dziękuję gorąco za poświęcony czas, za każde słówko, które miło łaskocze... i przepraszam za tę ilość zdjęć.
Trzymajcie się ciepło i zdrowo w czas nadchodzących jesiennych chłodów. Żegnam się dziś z nadzieją na piękny, słoneczny październik, który tak lubię :-)
Do sklikania
Chranna